W związkach
człowieka z jedzeniem jest wiele sprzeczności. Z jednej strony wydaje się, że
to przecież my decydujemy, co pojawi się w naszym menu, z drugiej jednak często
ktoś przyznaje, że to jedzenie nim rządzi. Nie ma jednak przypadku w tym, co
lubimy, a czego nie lubimy jeść. Wpływa na to wiele czynników, których często
nawet nie jesteśmy świadomi i dopóki tak jest, trudno nam to zmienić.
Wystarczy, że
jakaś potrawa przywołuje wspomnienie dzieciństwa, byśmy chętnie po nią sięgali
w stresujących momentach życia. Co innego wybieramy do zjedzenia sami, a co
innego w towarzystwie znajomych. Mało tego, kiedy jemy ze znajomymi, często
zupełnie nieświadomie pochłaniamy więcej, chociaż są i takie sytuacje, w
których bardziej kontrolujemy ilości (szczególnie kiedy jesteśmy kobietą w
towarzystwie mężczyzn). To dlatego, że jedzenie poza zaspokajaniem głodu pełni
też funkcję, nazwijmy to, towarzyską. Pozwala stworzyć sympatyczne tło dla
egzystencjalnych dysput w gronie szanownych i tak dalej. Jedzenie może
występować w funkcji zamiennika (coś nam zastępuje) i to by wyjaśniało, skąd
wzięło się stwierdzenie, że czekolada jest lepsza od seksu. Dla niektórych
czekolada bywa niezłym wstępem do seksu, zwłaszcza odpowiednio podana.
Zawartość lodówki to świetna odskocznia od nudnych obowiązków, takich jak pisanie
artykułu na bloga, ale też pozornie nieinwazyjna metoda walki z Weltschmerzem i
stanami pochodnymi. To, co jemy, może być komunikatem dla innych ludzi (np.
„jadam wegańsko i bezglutenowo, i ogólnie jestem w porządku”). To, że jemy lub
NIE jemy – tym bardziej. Niestety, odmowa jedzenia miewa drugie dno, które
warto zbadać ze specjalistą, ponieważ może być (nie)pierwszym sygnałem zaburzeń
odżywiania. Może się okazać, że mamy dość trudną relację z własnym ciałem.
Także reklama
i propaganda żywieniowa („powszechnie znane” fakty na temat odżywiania, które
pojawiają się nie wiadomo skąd i dlaczego, ale zdobywają ogromną popularność)
wpływają na nasze preferencje, choćbyśmy się bronili rękami i nogami. Czasem
spożyciem kieruje tylko smak, a czasem większa ideologia – jak w przypadku wegetarian
czy wegan – przede wszystkim jednak jesteśmy uwikłani w kulturę. Pewne produkty
wypada jeść w określonym czasie, a inne nie. I dopóki chcemy być akceptowanymi
członkami grupy, nie bojkotujemy ostentacyjnie niedzielnego rosołku,
wigilijnego barszczu czy innej szczególnie ważnej dla tej grupy potrawy.
Różnimy się także
skłonnością do próbowania nowości – czy to w kuchni, czy w innych sferach
życia, w różnym stopniu też poszukujemy wiedzy na temat właściwości jedzenia.
Jednych interesuje to bardzo, innych wcale, a wszyscy mają podobny mętlik w
głowie, jeśli korzystają głównie z internetu w swoich poszukiwaniach.
Niby tysiące
istniejących diet są dla wszystkich, ale ich założenia sobie przeczą – jedni
każą liczyć kalorie i je ograniczać, inni – jeść tylko zielone, jeszcze inni –
jeść wszystko w niedzielę i święta, ale na co dzień nic. Czemu wszyscy nie
jesteśmy nieśmiertelni, skoro tyle mądrości jest dostępne w księgarniach i
mediach? Ludzie, którzy już odpowiedzieli sobie na to pytanie, piszą teraz książki
o tym, jak nie być na dietach. Dlatego, że wszystkie diety są skazane na
niepowodzenie, bo na dłuższą metę po prostu nam się nie chce ich trzymać.
Chociaż nie każdy z autorów ma blade pojęcie o wpływie żywienia na człowieka w
całej okazałości, większość z nich przemyca słuszne skądinąd hasło, że dla
każdego droga jest inna i prowadzi ona nie przez diety z doskoku, tylko przez
stałą zmianę podejścia do odżywiania.
Czemu miałoby tak
być? Właśnie dlatego, że istnieją różne sytuacje opisane powyżej i w efekcie
wybór pożywienia rzadko jest racjonalny. Jeśli na to jeszcze nałożymy
genetyczny spadek po przodkach (raczej bezpośrednich niż tych, od których
dzielą nas tysiące lat) oraz środowisko, w którym żyjemy, możemy się całkiem
poważnie rozchorować. W tym samym czasie ktoś inny, jedząc to samo, będzie się
miał zupełnie dobrze.
Zatem jeśli, z
różnych przyczyn, los lub inna siła sprawcza pchnie nas ku diecie, trzymanie
się jadłospisu stworzonego dla koleżanki nie jest dobrym rozwiązaniem. Ona jest
zupełnie inną osobą – biologicznie i psychicznie. Ważne, by wiedzieć, co
dokładnie chcemy osiągnąć przez tę zmianę. Co to znaczy i po co jest przydatne:
schudnąć, być szczęśliwszym, być zdrowym? Każdy odpowie inaczej i to jest w
porządku. Psychologia ma być pomocna w zrozumieniu tego, co nas motywuje do
zmiany i tego, co nam przeszkadza w jej realizacji (niewielka część tej listy znajduje
się powyżej). Wiedza psychologiczna jest też niesłychanie przydatna w radzeniu
sobie z odstępstwami od diety, które mają prawo się wydarzyć i skrzętnie z tego
korzystają. Pozwala np. nauczyć się rozpoznawania sytuacji ryzykownych dla
osoby na diecie. Promuje patrzenie na żywność nie jak na wroga, którego trzeba
unicestwić po pierwszej lepszej zaczepce, a jak na... żywność. Przede wszystkim
taką, która odżywia, a dopiero potem taką, przy której rozmowy egzystencjalne
lepiej się kleją.
Można się
odchudzać przed Sylwestrem, ale można też zmienić nawyki, żeby nie musieć się
odchudzać. Wybór jest pozornie łatwy, wykonanie czaso- i pracochłonne, ale
skuteczne, jeśli znajdziemy na nie swój własny sposób. Z uwzględnieniem
własnych preferencji, doświadczeń, odczuć, obaw, itp. Po to jest
nutripsychologia. Więcej w blogu.